Strona główna > POLITYKA, RELIGIA, SPOŁECZEŃSTWO > Konfrontacja rzeczywistości z matrixem!

Konfrontacja rzeczywistości z matrixem!


Dwa wklejone poniżej teksty, są bardzo trafnym podsumowaniem skupionym w dwóch różniących się opiniach. Jedna opisująca Polskę życzeniowo-umierającą, ale jednak podtrzymywana przy życiu dzięki „aparaturze” politycznego milczenia elit. Druga opisująca realne społeczeństwo, wraz ze stanem jego emocji, oraz żądań zmian. Konkluzja jaką można wyciągnąć z konfrontacji tych dwóch tekstów, jest trafnym podsumowanie akcji pod hasłem: KRZYŻ!

Sekta kontra nihiliści.

tekst Aleksandra Halla z 18 sierpnia 2010 r. opublikowany w Gazecie Wyborczej

Wielu z obrońców świeckości państwa zachowuje się niekonsekwentnie. Mają oni pretensje do Kościoła o to, że w sprawie krzyża robi zbyt mało i zbyt późno. Chcą więc większej ingerencji hierarchii kościelnej w tę sprawę. Gorszące wydarzenia rozgrywające się pod krzyżem ustawionym w dniach żałoby narodowej pod Pałacem Prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu pobudziły głosy domagające się debaty na temat relacji Państwo – Kościół i miejsca religii w życiu publicznym. „O jeden krzyż za daleko” oświadczył poseł Martyniuk z SLD. Grzegorz Napieralski, lider tej formacji, zwołał wiec w centrum Warszawy, żądając świeckości państwa (z marnym odzewem – przyszło około 200 osób). Niektórzy publicyści formułują podobne opinie i w ekscesach na Krakowskim Przedmieściu widzą dowód, że Polska w praktyce nie jest państwem świeckim.

Czy naprawdę w tych wydarzeniach trzeba widzieć ekspansję religii katolickiej w przestrzeń publiczną i „rozpychanie się” Kościoła hierarchicznego? Wiadomo, że tak nie jest. To nie biskupi zainstalowali krzyż przed Pałacem, i to nie oni sprzeciwiają się jego przeniesieniu do kościoła. Wielu z obrońców – rzekomo zagrożonej – świeckości państwa zachowuje się niekonsekwentnie. Mają oni przecież pretensje do Kościoła nie o to, że za dużo robi w tej sprawie, ale że robi zbyt mało i zbyt późno. Chcą więc większej ingerencji hierarchii kościelnej w rozwiązanie sporu o krzyż. Ale czy rzeczywiście o krzyż tu chodzi?

Istota problemu polega na tym, że miejsce, które w dniach żałoby narodowej skupiało rzesze Polaków różnych przekonań zjednoczonych w hołdzie dla ofiar katastrofy smoleńskiej, zostało przekształcone w forum demonstrowania wrogości, a nawet nienawiści do władz Rzeczypospolitej, w szczególności jej prezydenta, traktowanego jak uzurpator.
Największym grzechem popełnionym przez Jarosława Kaczyńskiego było doprowadzenie do sytuacji, w której symbol męki Chrystusa i znak wielokrotnie jednoczący Polaków, użyty został jako narzędzie podziału społeczeństwa. Kaczyński uczynił to w interesie swojej partii. Tę prawdę ukazały z całą jaskrawością wydarzenia z 3 sierpnia, kiedy w trakcie nieudanej próby przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny jego „obrońcy” obrzucali wyzwiskami księży.

Z jednej strony mamy więc do czynienia ze sfanatyzowaną sektą, ale pobudzoną do działania przez lidera największej partii opozycyjnej: polityka, który przed kilkoma tygodniami uzyskał 47 proc. poparcia w wyborach prezydenckich. Z drugiej strony oglądaliśmy nocną demonstrację kilku tysięcy „przeciwników” krzyża pod Pałacem, skrzykniętą 9 sierpnia. Przeważała na niej młodzież dająca wyraz nie tylko swej niechęci do „obrońców” krzyża, ale także – nierzadko – pogardy dla Kościoła i religii. Grzegorz Napieralski w tej młodzieży widzi inne oblicze Polski: nowoczesnej i europejskiej, które napawa go nadzieją na przyszłość.

Redaktor Andrzej Jonas komentujący wydarzenia tamtej nocy w TVN 24 stwierdził, że zobaczyliśmy jedną z twarzy Polski, a także, że to oblicze budzi jego sympatię. Otóż ja żadnej sympatii dla tej nowej twarzy Polski nie odczuwam. Owszem odnotowuję, że jest zjawisko do tej pory w takiej skali niespotykane i w jakiejś mierze sprowokowane postawą sekty spod Pałacu Prezydenckiego. Ekstrema wzajemnie się napędzają. Zbiorowe kpienie z symboli religijnych w atmosferze zabawy, w miejscu, w którym w kwietniu rzesze Polaków składały hołd ofiarom smoleńskiej katastrofy, to coś gorszego niż pokaz złego stylu, to demonstracja moralnego nihilizmu.

Zwolennicy rozpoczęcia dyskusji o świeckości państwa i nowym modelu relacji Państwo – Kościół często zwracają uwagę na rzekomą anachroniczność i zaściankowość polskiego modelu, przeciwstawiając go europejskim wzorcom. Jednak każdy, kto choć trochę interesował się tą problematyką, wie, że nie ma jednego europejskiego wzorca regulującego relacje między państwem a wspólnotami religijnymi. Jest ich bardzo wiele: od państw, w których istnieją kościoły narodowe, po całkowity rozdział państwa od Kościoła. Przykładem tego ostatniego jest Francja, ale i w niej w wielu miejscach publicznych znajdują się krzyże, a po śmierci prezydentów (także socjalisty Mitterranda) w katedrze Notre Dame odbywają się uroczyste msze z udziałem najwyższych władz republiki i zagranicznych przywódców.

W III Rzeczypospolitej dopracowaliśmy się własnego modelu relacji pomiędzy Państwem a Kościołami. Jest on oparty na naszej tradycji i polskich doświadczeniach historycznych. Warto się go trzymać, chyba że pragnie się wzbudzić klimat zimnej wojny religijnej, co bezskutecznie próbowano kilkakrotnie podejmować na początku lat dziewięćdziesiątych.

Czy nie ma więc żadnego problemu z Kościołem? Jest, gdyż jego autorytet uległ zachwianiu.

Dlaczego? Bliski jestem poglądowi sformułowanemu niedawno przez Cezarego Gawrysia na łamach „Newsweeka”: „Wiele osób duchownych z biskupami na czele manifestuje od lat swoisty radykalizm polityczny. Nieustannie słyszymy z ambon bardzo krytyczne sądy o współczesnej cywilizacji i kulturze, także negatywne oceny konkretnych ludzi. Karmieni jesteśmy nieufnością wobec ludzi spoza „naszych »szeregów «. Wobec „liberałów” i  »ateistów «. Jednocześnie Kościół milczy, gdy ludzie są publicznie obrażani i poniżani. Nic dziwnego, że po 20 latach takiej postawy zaczyna płacić rachunki”. Dla mnie było smutną i zastanawiającą sprawą, że tak duża grupa księży, spośród tych ujawniających swe sympatie polityczne, zachęcała w ostatnich wyborach do głosowania na Jarosława Kaczyńskiego. A przecież księża – z racji swego powołania i zawodu – powinni orientować się w psychice i osobowościach ludzi.

Po wyborach mamy do czynienia z nowym zjawiskiem. Po gwałtownej zmianie oblicza Jarosława Kaczyńskiego, który z polityka koncyliacyjnego z czasów kampanii znowu przeistoczył się w polityka agresywnego, bez skrupułów rozgrywającego kartę tragedii smoleńskiej, kilku znaczących publicystów do tej pory wspierających tego polityka i jego ugrupowanie, zaczęło dystansować się od niego, uznając za samobójczą linię polityczną, którą obrał po przegranych wyborach prezydenckich. Mają kłopot, ponieważ przez długie lata głosili pogląd, że Jarosław Kaczyński jest dalekowzrocznym strategiem, z rozmysłem rozgrywającym wielką grę na politycznej szachownicy. Nie znają tego polityka albo z rozmysłem wprowadzali w błąd opinię publiczną.

Owszem, Jarosław Kaczyński ma wiele talentów i twardy charakter. Jednak wielokrotnie na swej politycznej drodze postępował całkowicie nieracjonalnie, powodowany wielkimi emocjami, najczęściej negatywnymi. To one kazały mu po sformułowaniu diagnozy, że Polsce grozi powrót do władzy sił politycznych wywodzących się ze starego systemu, wziąć udział w obaleniu rządu Suchockiej wiosną 1993 r. i samotnie pójść do wyborów, w których jego ugrupowanie przegrało z kretesem. Wybory wygrało SLD.

Te same złe emocje kazały mu w 1995 r. porzucić Adama Strzembosza, którego przez wiele miesięcy lansował jako najlepszego kandydata Polski posierpniowej i w wyborach prezydenckich wystawić swego brata Lecha, który z poparciem zbliżonym do zera na kilka dni przed wyborami wycofał się z wyścigu. Tych działań nie wytłumaczy się żadnymi racjonalnymi czynnikami. Nie przeczytamy jednak o tym ani w ostatniej biografii Kaczyńskiego autorstwa Piotra Zaremby, ani w „Alfabecie braci Kaczyńskich” Zaremby i Michała Karnowskiego. Jednak ci, którzy interesują się polską polityką, powinni o nich pamiętać. Także księża, zwłaszcza ci, którzy zachęcają wiernych do konkretnych wyborów politycznych.

***

Jest dla mnie oczywiste, że w realiach stabilnej demokracji, gdy nie występują jakieś nadzwyczajne zagrożenia, dla autorytetu i perspektywicznych interesów Kościoła lepiej jest, gdy zajmuje stanowisko na poziomie metapolitycznym, niż gdy udziela poparcia konkretnym siłom politycznym. Biskupi i księża są jednak obywatelami i mają to tego prawo. Nie wyobrażam sobie, aby w Polsce za takie wybory Kościół był karany wszczynaniem debaty na temat świeckości państwa.

Refleksja nad stosunkiem do polityki i spraw publicznych jest natomiast niewątpliwie potrzebna samemu duchowieństwu, zwłaszcza biskupom, i może do niej zachęcić postawa świeckich. Wielu z nich odczuwało ból i zgorszenie, wychodząc ze świątyń w okresie ostatniej kampanii wyborczej.

Akcja „Krzyż” – list

list będący polemiką z tekstem Halla, opublikowany 20 sierpnia 2010 r.w Gazecie Wyborczej

W swoim artykule „Sekta kontra nihiliści” Aleksander Hall („Gazeta”, 18 sierpnia) stwierdził, że w trakcie akcji „Krzyż” doszło do zbiorowego kpienia z symboli religijnych i religii, co zdaniem autora jest demonstracją „moralnego nihilizmu”. Sam, będąc uczestnikiem akcji i zadeklarowanym ateistą, odniosłem zupełnie inne wrażenie

Polska, odkąd pamiętam, jest krajem wyjątkowo uprzywilejowującym Kościół katolicki. Trudno tego nie zauważyć, gdyż oznaki dominacji chrześcijaństwa są doskonale widoczne na każdym kroku – dość wspomnieć krzyże wiszące w każdej sali szkolnej, przez katechezę, rekolekcje, krzyż zawieszony w Sejmie, aż po msze przy okazji każdego wydarzenia państwowego i wszechobecność Kościoła w polityce.

Pan Hall uważa, że „w III Rzeczypospolitej dopracowaliśmy się własnego modelu relacji pomiędzy państwem a Kościołami. (…) Warto się go trzymać (…)”. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie – należałoby porządnie zastanowić się nad jego zmianą. Nigdy nie potrafiłem dopatrzyć się w obecnym modelu rozdziału państwa od Kościoła neutralności światopoglądowej. W moim rozumieniu skala obecności Kościoła katolickiego w życiu publicznym jest jawnie sprzeczna z konstytucją.

Myślę, że nikt nie zaprzeczy ogromnemu znaczeniu religii w historii państwowości polskiej. Wiara przez wieki cementowała i wzmacniała w nas poczucie przynależności narodowej, szczególnie w chwilach dla Polaków najcięższych. Ale czasy się zmieniają. Społeczeństwo się powoli laicyzuje, żyjemy (przynajmniej wedle deklaracji) w nowoczesnym państwie demokratycznym, a Kościół katolicki nie jest już jedyną ostoją patriotyzmu.

Wśród moich rówieśników, nawet szczerze i głęboko wierzących, powszechna jest niechęć do zaangażowania politycznego księży. Klasa polityczna te zmiany przegapiła, a zwolenników świeckości nikt dostatecznie zdecydowanie nie reprezentował. Tymczasem wymiana pokoleń zachodzi nieprzerwanie, a Polska tradycyjna i katolicka powoli ustępuje miejsca Polsce europejskiej i nowoczesnej.

Przez ostatnie lata wszystkie te zmiany były niewidoczne. Czy to z obywatelskiego lenistwa, czy z obawy przed zaszeregowaniem w poczet esbeków, enkawudzistów lub innych zapaterystów – ludzie sprzeciwiający się zawłaszczaniu Polski przez Kościół nie wychylali się przed szereg. Na tym gruncie reakcja młodego pokolenia jest przełomowa, a dla wielu, jak dla Aleksandra Halla, niewłaściwa.

Awantura o krzyż postawiony przed sanktuarium państwowości (i świeckości?), jakim jest Pałac Prezydencki, przekroczyła pewną granicę. Rzesze ludzi powiedziały: „Dość!”. Dość łamania konstytucji, prawa do wolności wyznania, dość stereotypu Polak katolik. I, ostatecznie, dość udawania, że model relacji państwo – Kościół jest poparty społecznym konsensusem. Ateiści, racjonaliści i umiarkowani chrześcijanie oraz wszyscy poważnie traktujący ustawę zasadniczą wyszli z „podziemia”. Gromko wznoszone okrzyki „Do kościoła!”, transparenty „Żydokomuna pozdrawia” i licznie przyniesione „symbole religijne” nie stanowiły ciosu wymierzonego w Kościół, religię czy ludzi wierzących. Była to próba pokazania, że Polak to nie tylko katolik, że jesteśmy różnorodni, więc przestrzenią publiczną musimy się dzielić.

Z krzyża nikt nie kpił – gromadnie natomiast kpiono z jego kuriozalnej obecności. Z wrogością nie spotykali się chrześcijanie, lecz ludzie z zacietrzewieniem uzurpujący sobie i swojej religii prawo do polskości.

Uważam też, wbrew opinii Halla, że demonstrujący wykazali się dużą klasą. Ograniczyli się (poza nielicznymi wyjątkami) do żartu, ironii i zabawy, odrzucając otwartą wrogość i agresję. Mam wrażenie, że obrońcom krzyża taki sposób prowadzenia sporu publicznego był niedostępny.

Chciałbym, by pan Hall i inni krytykujący uczestników akcji „Krzyż” spojrzeli na nas, „nihilistów”, łaskawszym okiem. Nie pragniemy zawłaszczyć dla siebie państwa, walczyć z Kościołem ani szydzić z religii. Chcemy jedynie, by nikt nie wkraczał ze swoją wiarą w przestrzeń publiczną, aby każdy miał prawo do własnego wyznania. Pragnienie przywrócenia równowagi nie jest nihilizmem moralnym ani „antykościelnym ekstremizmem”.

Dlatego bez wahania powtórzę: „Do kościoła!”.

Krzysztof Wójtowicz, student ekonomii i matematyki


submit to reddit

  1. 24 sierpnia 2010 o 9:10 am

    Może i katolicy stanowią w tym państwie większość, ale nie oznacza to, że przysługują im większe prawa. Gdyby taki stan rzeczy zaistniał, byłaby to dyskryminacja ze względu na wyznanie. Skoro tego zakazuje sam Konstytucja, a także wiele innych aktów prawnych (choćby Kodeks karny i Kodeks Pracy), to równość wyznań wobec prawa musi być przestrzegana. Więcej, oznacza to, że i polska tożsamość narodowa musi opierać się na równowadze wyznań, inaczej niekatolikom odmawiać się będzie pełni polskości. A równowaga to w tym przypadku znaczy – albo wszystkie, albo żadne. To pierwsze jest nie do pogodzenia z historią, to drugie nie musi wcale oznaczać przemilczenia obecności i wpływu jakiegokolwiek światopoglądu na polskie dzieje.
    A Hall myli stosunek do krzyża ze stosunkiem do katastrofy. Fakt, że „obrońcy” zasłaniali się krzyżem, chociaż chodziło im przede wszystkim o ostatni lot poprzedniego prezydenta, nie oznacza, że obecność totemu i wspomnienie ofiar lotu należy utożsamiać. Czynienie tego przez „obrońców” jest wielkim nadużyciem, o czym jednak niewiele się mówi. I to nie ze strony przeciwników krzyża jest nihilizm, bo nie sa oni przeciwnikami godnego (co nie oznacza: pomnik pod Pałacem) upamiętnienia tych, co zginęli 10 kwietnia, ale ze strony Halla niezrozumienie tematu.

  2. 24 sierpnia 2010 o 10:01 am

    Ja krótko. Konkordat do renegocjacji. Zapisać w nim ZAKAZ oficjalnego uczestnictwa kleru (głównie tłustych purpuratów -hihihi) w uroczystościach państwowych. OFICJALNEGO – jako obywatele mogą. Te geotermalne ,piekielne wody, którymi polewaja (kropią)wszystko i wszystkich, są nie do zniesienia. To oczywiście skrót i to duży.
    Pozdrawiam

  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz